sobota, 19 maja 2012

10. You can checkout any time you like, but you can never leave!

Słucham sobie Hotel California i jest mi po prostu przykro. Jestem dziś rozgoryczona i naprawdę zawiedziona samą sobą, swoim życiem, a 2 ostatnie wersy tej piosenki utkwiły mi dziś w głowie i nie mogę się ich stamtąd pozbyć.

Ostatni tydzień to piekło, z którego nie pamiętam nic poza: długimi przemyśleniami, czy mogę coś zjeść, czy nie sprowokuję tym napadu, wymiotowaniem i głodzeniem się, by jakoś naprawić szkody.

I jeszcze picie z przyjaciółką, na które czekałyśmy od pół roku, które miało być legendarne. Ale pijane zamówiłyśmy pizzę i zamiast dobrze się bawić, spędziłyśmy resztę wieczoru wymiotując. Narzygałam sobie na stopę i następnego dnia wracałam do domu autobusem z wymiotami na rajstopach.

Jutro wiozę rodziców na działkę do ich znajomych, taka coroczna tradycja (w tym roku ja prowadzę, może zginę w wypadku i wszystko się rozwiąże). Będą cudowne małe dzieci, które kocham i zamierzam się z nimi bawić cały dzień. I będzie jedzenie (do wszystkich, którzy to czytają: jeśli chcecie mi dać teraz super pro ana radę, jak uniknąć jedzenia, lepiej odejdźcie daleko od ściany, pochylcie się głową do przodu i teraz biegnijcie przed siebie. Serio). Dużo pysznego jedzenia. Jeśli nie będę jadła, zaczną mnie namawiać do jedzenia i będę w centrum uwagi. Jeśli będę jadła, boję się że zjem za dużo i cały dzień spieprzę sobie myśleniem o tym, jaka jestem tłusta i jak bardzo chce mi się rzygać. Oraz będę musiała walczyć z cofającym się jedzeniem, bo ostatnio mój żołądek sam stara się wszystko odrzucić... Wspaniałe codzienne życie bulimiczki.

poniedziałek, 7 maja 2012

9. Back to black

Długi weekend majowy co prawda trwał wieki, ale był zdrowszy niż myślałam. Prawie bez bulimii, mimo że przez tydzień mieszkałam zupełnie sama. A gdy A. wpadła na noc, nie tylko upiłyśmy się mając gdzieś kalorie, ale zjadłyśmy porządne śniadanie (próbując zwalczyć kaca).

Gdy był upał udało mi się osiągnąć największy sukces od już-zapomniałam-kiedy: założyłam kostium kąpielowy (śliczny, kupiony rok temu na wyprzedaży w Londynie i nigdy nie założony, bo czułam się na niego zbyt gruba) i opalałam się na swoim balkonie. Wystawiałam swój nieidealny brzuch do Słońca i czułam się naprawdę dobrze!

Szczęście nie trwało zbyt długo, ostatnie 2 dni to wielkie żarcie i bardzo mało wymiotowania (rodzice wrócili do domu, ech), co oczywiście od razu widać na wadze. Jak to jest, że mogę nie jeść przez tydzień i zrzucam tylko 1kg, a jak 2 dni jem powyżej 1000kcal to od razu tyję 3kg?

Dziś zrobiło się zimno, wyciągnęłam z szafy jeansy nienoszone od jakichś dwóch tygodni i... widok był okropny. Opięty materiał na udach, tłuszcz wylewający się nad górną krawędzią spodni. Tragedia. Resztki pewności siebie natychmiast odeszły w zapomnienie, pojawiła się znowu myśl o niejedzeniu. Zrobiłam dokładny plan zajęć na najbliższe dni (ekstremalnie dużo do nauczenia w krótkim czasie) i... nie ma w nim jedzenia. Oprócz jogurtu do zjedzenia na uczelni, a więc wśród ludzi we wtorek przed jogą. Bo nie chcę znowu zemdleć na jodze, to było żenujące.

To nawet zabawne, jak cykliczne jest moje życie: planuję głodówkę, nie jem, obżeram się, wymiotuję, obżeram, tyje, planuję głodówkę, nie jem, obżeram się. Moje całe dwa ostatnie lata opisane w kilku słowach.