poniedziałek, 28 października 2013

33. She's lost control

2 osoby, niezależnie od siebie, w różnych momentach mojego życia powiedziały mi, że ta piosenka kojarzy im się ze mną. Podziękowałam. Bo w swojej pokręconej psychice uważam, że brak kontroli to komplement.

Żadne z nich nie wiedziało, jak bardzo mają rację. Że dotknęli sedna problemu.







Nie mam kontroli. Nad jedzeniem, nad swoim ciałem, nad sobą, nad życiem. Nie mam kontroli i kiedyś wykrzykiwałam to milcząc, rzygając po cichu albo upijając się do nieprzytomności. Teraz szepczę w poduszkę "Straciłam kontrolę". I nikt nie słyszy. Nie mam siły podnieść głosu, nie mam siły wstać z łóżka.

W nocy miałam kolejny atak paniki. Brak tchu, łomotanie serca, potem bezgłośny spazmatyczny płacz, tak silny, że zaczęłam wymiotować. Chciałam sięgnąć po telefon, zadzwonić do kogoś, poprosić o pomoc ale... nie miałam do kogo. Nieważne. I tak nie umiałabym nic powiedzieć.


wtorek, 22 października 2013

32. Jak?

 

Jak żyć, gdy największym marzeniem jest by nie istnieć? Gdy mówisz wszystkim dookoła, że jest ci źle, tak bardzo źle, a oni mówią tylko "Będzie lepiej". Kiedy? Czekam już 4 lata. Nie jest ani trochę lepiej. Jak żyć?

Co odpowiedzieć, gdy pytają, czemu płaczesz? Czemu wciąż chodzisz smutna? Nie wiem. Nie mam powodu. To wcale nie sprawia, że jest mi łatwiej. Czuję się jeszcze gorzej, wiedząc że mój stan nie ma żadnego usprawiedliwienia. Jak jakaś attention whore. Jak mogę płakać, gdy inni mają gorzej? Przecież dostałam tyle od losu: wymarzone studia, rodzina nie przymiera głodem, mam dostęp do bieżącej wody, mam jedzenia pod dostatkiem...

Kocham moje studia. Naprawdę. Mam to szczęście, że -choć nie byłam do końca pewna swojej decyzji- trafiłam na idealne studia dla mnie. Lubię to co robię, interesuje mnie to, widzę siebie jako prawniczkę. Ale ostatnio nawał pracy (3 rok to jakiś hardkor w porównaniu z poprzednimi latami, już po pierwszym tygodniu miałam 2 razy więcej do zrobienia niż przez cały zeszły rok) i ogólnie słaby stan psychiczny sprawiają, że ledwo zmuszam się do wstania z łóżka na zajęcia. Płaczę w tramwaju jadąc na uniwersytet i w toalecie między wykładami, a potem po powrocie do domu też płaczę, ewentualnie leżę bez ruchu i gapię się w ścianę.

Z tego całego wywodu, jeśli ktokolwiek to czyta, chciałabym byście wynieśli kilka dobrych rad:
  1. jak ktoś mówi Ci, że chce się zabić, nie mów "przecież inni mają gorzej". To najglupszy tekst świata i nikomu nigdy nie pomógł
  2. to, że ktoś się śmieje, nie znaczy że jest szczęśliwy. Wciąż się śmieję. A potem idę do kibla i płaczę w ukryciu. Większość moich znajomych nie ma pojęcia jak się naprawdę czuję. 
  3. tu miała być trzecia życiowa mądrość, ale znowu się poryczałam tak że nie widziałam ekranu, a potem zapomniałam co chciałam napisać. Sorry. 

PS nie, nie planuję się zabić. Ku mojemu zdziwieniu wciąż są ludzie, którym na mnie zależy i wiem, że cierpieliby gdybym to zrobiła. Dla nich wciąż żyję. Od dawna już nie dla siebie.