piątek, 3 sierpnia 2012

13. Recovery is the new black

Jak na swoje dwudziestoletnie życie sporo czasu poświęciłam na wyszukiwanie wszystkiego związanego z odchudzaniem w internecie, oglądanie programów o odchudzaniu, otyłości lub zaburzeniach odżywiania, pisanie na forach dotyczących zaburzeń, prowadzenie blogów (nie licząc godzin spędzonych na tumblr...). Liczenie kalorii, odchudzanie, diety, tabele wartości odżywczych, zawartość tłuszczu: to wszystko stało się moją codziennością. I co najgorsze, uznałam to za normalne.

Oczywiście gdzieś tam w swoim niedożywionym rozumku musiałam zachować myśl o tym, że to jednak nie jest normalne, skoro w prawdziwym świecie starałam się jak mogłam ukryć wszystko co związane z tym zaburzeniami/odchudzaniem. Jednak im dłużej w tym tkwiłam, tym bardziej normalne stawały się dla mnie chore myśli, a czytanie blogów i wszystko co wymieniłam w akapicie pierwszym tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie ma nic nienormalnego w moich myślach. Przecież skoro tyle osób ma podobne doświadczenia, to jest to zupełnie normalnie i w ogóle o co ten cały krzyk, no nie?

NIE. Czas uświadomić sobie, że w prawdziwym świecie nikogo nie obchodzi, ile kalorii dziś zjadłam, czy przytyłam 100g od wczoraj, czy mam przerwę między udami. Wystające żebra to nie jest dobry cel w życiu i nikt nie będzie mi gratulował jego osiągnięcia. Umiejętnością wyrzygania pizzy w minutę też nikt się nie chwali i na pewno nie jest to coś, co można wpisać w swoje CV.

Poświęciłam 2,5 roku swojego życia na skrupulatne liczenie kalorii, rozpaczanie nad każdą komórką tłuszczu w moim ciele i wiszenie z głową w sedesie. W tym czasie moi znajomi prowadzili normalne życia, dobrze się bawili i przeżywali te wszystkie rzeczy, które robią normalne nastolatki. Czasu już nie cofnę, mogę tylko porzucić mój świat złudzeń i nadziei na to, że zrzucone kilogramy zmienią moje życie - i sama je zmienić.

Zaburzenia odżywiania nie są cool. Nie są czymś czym będę się chwalić dzieciom za 20 lat, wspominając młode lata. Są śmiertelnie niebezpieczną "zabawą" i zabrały mi już 2,5 roku. Nie dam sobie zabrać więcej.

czwartek, 2 sierpnia 2012

12. Restart

Zaczynam od nowa. Nie, nie dietę. Życie.

Wiem, już tyle razy sobie mówiłam, że teraz będzie nowy początek, by po jednym dniu wszystko wróciło do żałosnej normy. I tu kolejny banał - tym razem jest inaczej. Tym razem nie podchodzę do tego z czarno-białym spojrzeniem na świat, nie uważam, że "wszystko albo nic". Tak jak nie wpakowałam się w to bagno z dnia na dzień, tak z niego nie wyjdę przez noc. To będzie wymagało wysiłku i odwagi, pewnie nieraz będę płakać marząc o tym, by znów zatracić się w ED. Ale nie poddam się bez walki. Stawką jest moje życie.

Na razie próbuję sama. Nie jestem tym zachwycona, wolałabym mieć cały zespół specjalistów czuwających nade mną, pilnujących bym nie poddała się zbyt szybko. Z wielu powodów jest to niemożliwe, więc muszę przyłożyć się do walki jeszcze lepiej. Cóż. Zawsze lubiłam podnosić sobie poprzeczkę wysoko, czemu powrót do zdrowia miałby być inny?

Nie mogę obiecać, że nie będzie wpadek. Że jutro będzie lepsze niż dziś. Gdyby to było takie proste, nie trwałabym w bulimii tak długo. Porażki są częścią mojej drogi i jestem tego świadoma. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że po każdym upadku znajdę w sobie siłę by się podnieść i iść dalej.

Nie jest dobrze. I dlatego właśnie postanowiłam coś w swoim życiu zmienić.