poniedziałek, 30 kwietnia 2012

8. Jest nas dwie

Jest nas dwie, jedna wie że musi jeść, by żyć i że wszelkie problemy z trawieniem to wina wymiotowania i naprawdę musi przestać to wymiotować. Druga za to chce tylko być głodna, ale kiedy jest głodna chce jeść, a kiedy już się naje, musi wymiotować. Czasami spotykają się ze sobą i urządzają sobie w mojej głowie panel dyskusyjny, który zamienia się w krwawą jatkę, a ja, ja sobie siedzę i przysłuchuję się im i sama nie wiem co robić.

A, moja przyjaciółka, ta która sama ma zaburzenia odżywiania, więc naturalnie wie też o moich problemach, chce zawrzeć ze mną pakt. Obie ostatnio przytyłyśmy (chociaż po niej tego nie widzę), obie czujemy się gorzej. Jej pomysł brzmi: każdego dnia wieczorem będziemy sobie wysyłać maile z listą rzeczy, które zjadłyśmy. A że mamy skłonności do rywalizacji (przykład: Umawiamy się na kawę, okazuje się że jedna z nas nic dziś nie jadła, więc ta druga nie chce zamówić kawy żeby nie dokładac sobie kcal do bilansu, ta która nic nie jadła też nie bierze kawy, bo nie może na oczach drugiej wypić więcej kcal niż ona. Chore, wiem. Ale przyjaźń mimo wszystko ma się świetnie) to będziemy jadły jak najmniej, żeby nie wstydzić się przed sobą uczciwie wpisując jedzenie.

Z jednej strony, pomysł jest zarąbisty, bo wiem że dzięki temu naprawdę będę się trzymała niskich bilansów i "nie ma, że boli, trzeba iść dalej". Z  drugiej strony wiem, że to tylko karmienie ED i nie chcę podsycać jej zaburzeń. Ale ona i tak będzie jadła mało i nie chce mojej pomocy, tak jak ja nie chcę jej pomocy w zdrowieniu. To nie nasz etap, jeszcze nie dojrzałyśmy do tego.

2 lata temu w majówkę zamknęłyśmy się przed światem w moim mieszkaniu, wstawałyśmy rano i szłyśmy biegać, potem ćwiczyłyśmy na zmianę na rowerku stacjonarnym, robiłyśmy razem brzuszki. I nie jadłyśmy. Wywiesiłyśmy sobie kartkę z nad wagą w łazience i co rano rytualnie ważyłyśmy się i zapisywałyśmy wyniki. Czułyśmy, że wygrywamy życie, pro ana to było to, kompletny szał i haj dzięki głodówce. Nie wiedziałyśmy jeszcze, że dzięki serii takich głodówek przeplatanych z okresami, gdy nasze wygłodzone organizmy kazały nam rzucać się na jakiekolwiek jedzenie (biologia mądrzejsza od nas po raz kolejny), wkrótce obie wpadniemy w objęcia bulimii. Skąd miałyśmy wiedzieć, że ta majówkowa głodówka zmieni nasze życia tak drastycznie, na tyle gorsze? Parę miesięcy później obie z najniższej wagi nagle przytyłyśmy do najwyższej. Skąd miałyśmy wiedzieć? Pro ana tego nie obiecywała. Nikt nie mówił jak będzie. Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, dziś nie byłabym tak nieszczęśliwa.

wtorek, 24 kwietnia 2012

7. Manekinka

Staram się mieć wszystko pod kontrolą, ale świat nie poddaje się tak łatwo i wymyka mi się spod palców. Gdzie się podziały te słodkie czasy wczesnego dorastania, gdy świat był czarno-biały i wszystko dało się łatwo sklasyfikować?

Mam wrażenie, że czas płynie inaczej. Nielinearnie. Skacze raz rok wstecz, i wtedy znów płaczę myśląc o nim i o tym, jak wspaniale byłoby nam razem, gdyby tylko dał nam szansę. Chwilę później okazuje się, że ostatnie miesiące upłynęły niepostrzeżenie, a przecież dopiero co był Nowy Rok. Próbuję to wszystko ogarnąć, ale moje myśli dryfują gdzieś w oddali, sama nie wiem gdzie, ale nie tu. Tu i teraz jest tylko głód i strach, przyszłości nie ma, przeszłość jest zbyt nieostra, by się jej trzymać. A więc tu i teraz. Głód. Niepokój. Czuję znów w sobie "siłę" by nie jeść, przekraczać granice własnego ciała, znów jestem na znanej mi ścieżce zaburzeń. Piszę "siła", bo prawdziwą siła wykazałabym się walcząc z tą bańką pozornego bezpieczeństwa jaką jest bulimia, stawiając czoła prawdziwym problemom i prawdziwemu życiu. Siłą jest walka o zdrowie i normalne życie, uciekanie przed problemami w głód to tchórzostwo.

Czuję się pusta. Człowiek-manekin, sam nie znaczy nic. Możecie mnie przestawiać z kąta w kąt, przebierać, rozłożyć na części i wyrzucić. Nie przejmę się, bo mnie nie ma. Jest tylko pustka.


200kcal dziś. Za mało, sama to wiem. A jednocześnie czuję, jakby to było za dużo. Nie wiem, co przyniesie jutro. Nie wiem nawet, jakie było dziś.

wtorek, 17 kwietnia 2012

6. Idę na dno

Każdy system pod ciśnieniem potrzebuje zaworu upustowego. Musi by sposób, by zredukować stres, napięcie, zanim przybędzie go za dużo. Musi być sposób, by znaleźć ulgę, bo jeśli ciśnienie nie ma drogi, by się ulotnić samo ją sobie zrobi. Eksploduje. Napięcie, które na siebie nakładamy, jest najtrudniejsze do utrzymania. Napięcie, które nas przerasta. Napięcie, od którego uważamy, że jesteśmy lepsi. To nigdy, przenigdy, nie odpuszcza. Tylko rośnie, rośnie, i rośnie.
Kolejna porażka. Zakuwałam po nocy do kolokwiów i nic z tego nie wyszło, z jednego musiałam sobie odpuścić i wybrać wersję dla mniej ambitnych, niedopuszczającą mnie do wcześniejszego egzaminu (na którym mi cholernie zależy), postawiłam więc wszystko na drugi przedmiot i... najprawdopodobniej nie zaliczyłam.

Na dodatek, o zgrozo, przytyłam. Nie dużo, ale nie i nie schudłam ostatnio dużo, więc jestem przerażona.

Zbierzmy te dwa elementy razem i co otrzymamy? Mój jedyny sposób na radzenie sobie ze stresem. Mój wentyl bezpieczeństwa. Sposób na uwolnienie ciśnienia. Moje zaburzenia.

Jak tylko wyszłam z kolokwium i sprawdziłam odpowiedzi, widząc że znów zawaliłam sprawę, pojawiła się myśl: "Ty gruba obrzydliwa suko, jadłaś żeby się lepiej uczyć, oszukiwałaś samą siebie! Nie zasługujesz na jedzenie, nie będziesz jadła, ty tłusta świnio! Jak jesteś nieudacznikiem, bądź chociaż chuda. Nie ma, że jesteś głodna, zasłużyłaś sobie na to, masz płakać z głodu tłuściochu".

Rzucam jedzenie. Przepraszam. Nie umiem inaczej. Będę walczyć o każdy kęs, ale... nie wiem czy chcę. Nie jestem warta jedzenia, zdrowia. Powinnam być chora. Zasłużyłam sobie na to.

piątek, 13 kwietnia 2012

5. Ten, w którym próbuję ogarnąć chaos

Sekrety nie ukryją się przed nauką. Medycyna ma swoje sposoby na wykrywanie kłamstw. W ścianach szpitala prawda jest naga. Jak przechowujemy nasze sekrety poza szpitalem, cóż... to co innego. Jedno jest pewne: cokolwiek staramy się ukryć, nigdy nie jesteśmy gotowi, kiedy prawda wychodzi na jaw. I w tym tkwi problem z sekretami. Tak jak niedola, lubią towarzystwo. Wspinają się wciąż do góry, dopóki nie przejmą kontroli nad wszystkim, dopóki nie będzie miejsca na nic innego, dopóki nie będziesz tak pełen sekretów, że będziesz się czuł, jakbyś miał wybuchnąć.

Chaos to jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy, gdy myślę o ostatnich dniach. Chaos i walka tych dwóch sprzecznych interesów, bezustanna walka w mojej głowie. Trudne wybory między zachowywaniem się jak zdrowy normalny człowiek a radzeniem sobie z emocjami w najskuteczniejszy znany mi sposób aka bulimię. Wybór i tak nie należy do końca do mnie, to nie jest tak, że ja uparcie trwam w bulimii, bo gdyby to było takie proste, już dawno zdecydowałabym się na wyzdrowienie.

Ostatnie dni spędziłam na panikowaniu przed wizytą u dentystki. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo moje zawsze słabe zęby od 2 lat nie pogorszyły się ani trochę. Chwilę po wyjściu z gabinetu natrętne myśli zaczęły w mojej głowie wielką kłótnię. No bo jak to, przecież tyle czytałam o tym, jak soki żołądkowe niszczą zęby, skoro moje nie uległy pogorszeniu po ponad roku wymiotowania, to może całe to zaburzenie odżywiania to tylko mój wymysł, szczególnie że nie zdiagnozował mnie żaden lekarz? Drugi głosik podpowiadał mi, że teraz mogę świętować dobry  stabilny stan mojego uzębienia wymiotując ile chce, skoro mi to nie szkodzi. I ten najcichszy głos rozsądku cichutko szeptał, że może nadeszła pora na walkę z bulimią, skoro jeszcze nie jest za późno, skoro jeszcze mój organizm nie został przez nią doszczętnie zniszczony.

piątek, 6 kwietnia 2012

4. Beztrosko, szczęśliwie

Drugie zajęcia jogi za mną. Kiedy nauczyciel pokazuje nam asany, zastanawiam się, czy nie oszalał. Czy on naprawdę chce, żebym ja zrobiła TO? Przecież to niemożliwe, jestem za słaba! A potem próbuję. I daję radę, choć czasem jest ciężko, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo!



Joga daje mi niesamowitą siłę. Rozpiera mnie energia, a jednocześnie jestem zrelaksowana i rozluźniona. Co najważniejsze, lepiej czuję się z moim ciałem. Tak, dalej nie jestem z niego zadowolona. Tak, nadal uważam swój brzuch za obrzydliwy, ramiona są za grube i obwisłe, mam wałki na plecach i tłuste boczki. Ale to nie powód, by zadawać sobie fizyczny ból. Moje ciało to świątynia, takie jakie jest. Nie mogę go niszczyć, zaśmiecać byle jakim jedzeniem, poddawać torturom bulimii. Moje ciało to świątynia, powtarzam to sobie jak mantrę. I to pomaga.

Powinnam już iść spać, ale jestem zbyt szczęśliwa. Rozkoszuję się tą chwilą czystej, spokojnej beztroski. Z kubkiem zielonej herbaty w dłoni i dobrą muzyką w głośnikach. Z głową wolną od trosk i zaburzonych myśli. Dziś dziękuję samej sobie, że jednak się jeszcze nie zabiłam.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

3. Ten, w którym jestem optymistycznie nastawiona

...i oby mój optymizm przetrwał jak najdłużej. Na razie kwiecień wygląda bardzo obiecująco!



Lista pozytywnych rzeczy z dzisiaj (bo tak krócej, mniej skomplikowanie, a pora robi się późna i sprzyjająca mojemu rozgadaniu):
1. Nie padał śnieg, więc mogłam pójść na spacer z A, po raz pierwszy od 2 tygodni. Spotkania z nią doładowują mi baterie na następne dni, jednak pogadanie o wszystkim (łącznie z bulimią, A jest jedyną osobą, która o tym wie. Sama też miewa epizody bulimiczne i chyba niesłusznie obwinia się o moją chorobę) naprawdę pomaga.
2. Dołączyła też do nas siostra A, która nie widziała mnie od wakacji. Gdy wracałam do domu, dostałam od A smsa: Moja siostra mówi, że od lata bardzo schudłaś, ale wstydziła ci się to powiedzieć. Ja cię widuję regularnie, ale może coś w tym jest?
I chociaż wiem, że nie schudłam bardzo i to prawdopodobnie kwestia dużej bluzy ukrywającej brzuch, którą dziś na sobie miałam i innej fryzury, która wyszczupla twarz, zrobiło mi się bardzo bardzo miło :)
3. Ustaliłam z A, że mobilizujemy się do ruchu i od razu po powrocie do domu wcieliłam plan w życie: zaczynam od nowa Jillian Michaels 30 Day Shred, po treningu dodałam jeszcze rozciąganie, bo to wstyd być tak młodą a tak nierozciągniętą. Aż zastanawiam się, czemu ostatnio przerwałam robienie JM 30 Day Shred, po dzisiejszym ćwiczeniu miałam taki niesamowity POWER!
4. Zamiast jeździć na fitness w niepasujących mi zupełnie godzinach, przez co zapewne bym sobie odpuszczała, zapisuje się na jogę. Dawno temu, gdy byłam jeszcze piękna i młoda, chodziłam na jogę tuż obok swojego domu, niestety po 3 miesiącach szkoła przeniosła się na drugi koniec miasta, co w połączeniu z moim słomianym zapałem sprawiło, że rzuciłam jogę. Jednak pamiętam jak fantastycznie czułam się dzięki jodze, więc właśnie teraz jest czas, żeby do tego wrócić.
5. Wracałam do domu na piechotę i mimo przeraźliwie zimnego wiatru czułam wiosnę. W promieniach chylącego się ku zachodowi Słońca, w zazieleniającym się mieście, w krokusach na trawniku w centrum. We mnie.