niedziela, 28 października 2012

20. i ch***

Nie wiem, o co mi teraz chodzi ani co jest nie tak z moim życiem. Wiem że coś jest nie tak, bo bardziej niż zwykle pali mnie od środka ten ogień piekielny jakim jest przymus autodestrukcji. Chciałabym wiedzieć, co jest nie tak, bo może mogłabym to jakoś naprawić, chociaż może nie, może tak naprawdę to chodzi o mnie i to ja jestem zbyt popierdolona i sama nie umiem tego naprawić i ta myśl dobija mnie jeszcze bardziej.

***

Zadałam sobie ostatnio pytanie: Czy w ogóle coś się zmieniło? I tak, choć akurat w momencie postawienia tego pytania, kilka minut po skończeniu rzygania, nie uważałam tak, to w ciągu ostatniego roku poczyniłam ogromne postępy. Ale nie jestem zdrowa, a taki jest mój cel. Nie wróciłam do życia i wciąż mam chore podejście do jedzenia, do siebie i do świata. Zaczyna do mnie docierać, że zaburzenia odżywiania to nie katar, nie wystarczy poczekać 7 dni i choroba sama sobie pójdzie. Dojrzewam do poważnego następnego kroku. boję się jak cholera

środa, 17 października 2012

19. Hope of Deliverance

 

Dziś zdecydowanie nie należy do mnie, nawet nie wiem czemu.Wstałam lewą nogą i nic już na to nie poradzę, mogę tylko postarać się zminimalizować skutki złego humoru. I tak: wkładam dużą bluzę z kapturem, której miękkość i obszerność pozwala na odcięcie się od świata. Dziś jestem ja kontra świat i nic nie wskazuje na to, bym miała wygrać, więc nie walczę, tylko słucham starej dobrej muzyki i piję herbatę rooibos o smaku wanilii z nutką śmietankowego karmelu, jak głosi opakowanie.

I tak sobie myślę, że ten Paul McCartney śpiewając mi cicho do ucha uchwycił sedno sprawy.
I will understand, some day, one day.
You will understand, allways, allways
From now until then.

When it will be right, I don't know.

What it will be like, I don't know.
We live in hope of deliverence
From the darkness that surrounds us.

Hope of deliverence, hope of deliverence.

Hope of deliverence from the darkness
That surrounds us.
Dzisiaj jest beznadziejnie, ale mam nadzieję na uwolnienie. When it will be right? I don't know. What it will be like? I don't know.

PS Nie mogę dziś przestać myśleć o tym, na co Laura zwróciła mi uwagę w swoim komentarzu pod ostatnią notką: są osoby, które wnoszą tak dużo w nasze życie i pozostają zupełnie nieświadome tego faktu. Piękne i niesamowite, prawda? Zastanawiacie się kiedyś nad tym, na ile osób miałyście taki wpływ?

poniedziałek, 15 października 2012

18. To był maj...

Dla M.

...i padał śnieg. Pamiętam ten dzień tak dokładnie, były 2 dni do rozpoczęcia matur i wszyscy rozsądni ludzie robili ostatnie powtórki, a ja, wyczerpana płaczem i wymiotami, leżałam na łóżku w pozycji embrionalnej i chciałam umrzeć. Był maj, padał śnieg i czułam, że to powinno oznaczać coś niezwykłego, ale w moim życiu nie było nic takiego.

A dziś, w październiku, wracając z uczelni do domu na piechotę, przez park, całą sobą chłonęłam te niespodziewane promienie Słońca i myślałam sobie: kocham życie. Za takie chwile, gdy mogę na chwilę przystanąć, wystawić buzię do Słońca i pobyć sama ze sobą wśród tłumu, w centrum miasta i poczuć, że tu należę. 

Wtedy, w maju, napisałeś do mnie i do dziś dzięki temu nie mogę Cię do końca znienawidzić. Nawet nie wiesz jak mocno biło mi wtedy serce, jak trzęsły mi się ręce, gdy zobaczyłam wyskakującą wiadomość "Delilah, myślę, że musimy porozmawiać". Tamta rozmowa, tak szczera do bólu, przywróciła mnie do świata żywych. Proste obserwacje, stanowcze opinie, a nawet słowa troski, które do mnie kierowałeś, zadziałały jak zimny prysznic. Tak, miałeś rację, niszczyłam siebie i swoje życie, a Ty, Ty mimo wszystko widziałeś we mnie jakiś potencjał. Do dziś nie wiem, jakim cudem, ale udało Ci się otworzyć mi oczy.

I dlatego dziś, słysząc przypadkiem tę jedną piosenkę, która Tobie na pewno nie kojarzy się ze mną, a mi zawsze będzie kojarzyła się z Tobą, dziś zamykam oczy i widzę Ciebie i jeszcze raz dziękuję Ci w myślach za to, co zrobiłeś wtedy. I oboje dobrze wiemy, że zraniłeś mnie setki razy, tylko ja wiem, jak bardzo przez Ciebie cierpiałam. Gdy się teraz, spotykamy, serce nie podchodzi mi już do gardła, kolana nie miękną, bo już wiem, że Ty i ja nigdy nie mieliśmy szansy. Ale gdy myślę o tamtej rozmowie, robi mi się ciepło na sercu i dlatego gdy śnisz mi się od czasu do czasu, budzę się z uśmiechem na ustach. Bo w moich snach zawsze jesteś taki, jaki byłeś wtedy.

Nie nienawidzę Cię, M. Jak mogłabym, skoro dzięki Tobie jestem dziś taka, jaka jestem i w tym punkcie życia? Dziękuję. Dziękuję za wyciągnięcie do mnie ręki, gdy tonęłam. Może kiedyś Ci to powiem, dziś, nawet stojąc w październikowym Słońcu, nie mogę jeszcze się na to odważyć.

wtorek, 9 października 2012

17. Serio, Delilah?

Rano
Zimno. Czas pożegnać się z letnimi sukienkami, bo nawet najgrubsze rajstopy nie dają już rady. Wyciągam z szafy jeansy, które bałam się ruszyć przez całe lato, odkąd je uprałam w lipcu. Czekały aż się odważę je założyć. Dziś nie mam czasu na strach, zaspałam, muszę się spieszyć. Westchnięcie. Wsuwam spodnie na uda. Ciasno. Wsuwam wyżej. Ciaśniej. Zapinam i...

I nic. Żyję. 2 miesiące bałam się założyć spodnie jakby chodziło o coś wielkiego. Jak skok ze spadochronem ze stratosfery. Wychodzę z domu w ciasnych po praniu spodniach i mam w dupie to, że opinają mi się na udach.

Popołudnie
Stresuję się. Cały dzień myślę tylko o jutrzejszych zajęciach z postrachem wydziału, strasznym facetem, który pyta każdego, a zaliczenie przedmiotu u niego jest trudniejsze niż egzamin na aplikację. Powinnam siedzieć z nosem w książce, a oto spędziłam 3 godziny leżąc na kanapie bez ruchu i trzęsąc się z zimna. Nie mam siły wstać, nie mam siły iść po bluzę, do sklepu po red bulla, do kuchni zrobić sobie kawę. Jezu, czemu ja się tak źle czuję? I nagle oczywista odpowiedź pojawia się w mojej głowie: nic dziś nie jadłam. Kurwa, Delilah, przecież wiesz, że jeśli czujesz się jak bezmózgie zombie, to znaczy że trzeba coś zjeść! Robię sobie tosta. Z masłem, a co! Lepiej. Ale to jakieś 200 kcal, nie chcę chyba na tym przeżyć dnia? Ok, więc zupa pomidorowa. A na niemijającą chandrę kilka herbatników w czekoladzie. Dużo lepiej. Chyba wracają mi funkcje życiowe.

Fajnie jest jeść, wiecie? Naprawdę nie wiem jak mogłam przez 2 lata być wiecznie trzęsącym się z zimna, podirytowanym bezmózgim zombie. Wystarczyło mi pół dnia takiego stanu bym przypomniała sobie, że nie warto się w to znów pakować. A teraz idę po herbatnika w czekoladzie i wracam do książek.

piątek, 5 października 2012

16. It's a kind of magic

Drugi rok rozpoczęty. Nowe zeszyty, nowe przedmioty, nowi ludzie. Tyle stresujących sytuacji, nie jestem dobra w poznawaniu nowych osób, tym bardziej w zaprzyjaźnianiu się. Byłam taka podekscytowana jeszcze tydzień temu, a w niedzielę ze stresu ledwo mogłam zasnąć. Jak mały dzieciak idący po raz pierwszy do szkoły.

Patrzę na swój plan zajęć i jestem podekscytowana. Od poniedziałku do piątku, od rana do wieczora, cały czas coś. Wzięłam 3 dodatkowe przedmioty i jeszcze 2 razy w tygodniu lektorat. Dużo. Po 3 miesiącach wakacji trudno się przestawić na tryb: praca, wracam do domu zmęczona i ledwo doczołguję się do łóżka. Ale nadal się cieszę. Mam swoje codzienne rytuały, wieczorem i rano, wszystko by jak najlepiej zacząć i zakończyć dzień. Perfekcyjne przygotowanie. Zaskakuję sama siebie, zgłaszam się do odpowiedzi i do wygłoszenia referatu. Czy ja właśnie dobrowolnie zgodziłam się przemawiać przez 15 minut przed grupą 30 nieznanych mi osób? Tak. Właśnie tak. I zamierzam pokazać, na co mnie stać - a w tym roku stać mnie na wiele.

Biegając z budynku do budynku, z torbą ciężką od książek, zeszytów, ustaw i kodeksów, słyszę znajomy dźwięk. Burczenie w brzuchu. Moim brzuchu. Jem. Najzwyczajniej w świecie, bo jestem głodna, bo chcę jeść, bo muszę mieć energię. I biegnę dalej.