czwartek, 10 stycznia 2013

23. I'm alive!

Żyję i nawet pamiętam o swoim blogu i o Was. Wybaczcie, że nie komentowałam ani nie pisałam, po prostu brakowało mi siły. Bo ile razy można się tutaj powtarzać? "Wszystko ok, nadal rzygam, nadal żyję. Zmieniam się i stoję w miejscu. Sama nie wiem". Tak miało to wyglądać?

Schudłam zupełnie przypadkiem 3 kg w krótkim czasie, ot cudowna grypa, najgorsza jaką miałam w życiu. I tak doszłam do upragnionych 53,9kg i co? Gówno. Nie widziałam żadnej różnicy w wyglądzie. Żadnej. Więc skoro nie widać różnicy, to po co się męczyć? Oto fakty:
1. Nigdy nie będę zadowolona ze swojej wagi, choćbym ważyła 30kg nadal będę uważać się za zbyt grubą (btw zanim bym "osiągnęła" -cudzysłów jest dlatego, że to żadne osiągnięcie- te 30kg, pewnie bym umarła)
2. Zamiast się głodzić i przy każdym czesaniu tracić kolejne garści włosów, zamiast mdleć po wejściu po schodach, zamiast trząść się z zimna całe życie i wreszcie zamiast wymiotami z każdym dniem zwiększać ryzyko zawału serca lub przerwania przełyku lub innego potencjalnie śmiertelnego gówna, mogę po prostu jeść i utrzymywać zdrową i wbrew temu co mówi mi głos w mojej głowie, absolutnie nie oznaczającą śmiertelnej otyłości wagę dającą mi BMI w przedziale 19-21*

I na koniec jeszcze dodam, że choć już spieprzyłam ten wynik, miałam na koncie 16 dni bez wymiotów i ilekroć o tym myślę, robię jednoosobową meksykańską falę na swoją cześć. Teraz będę dążyć do pobicia rekordu, czyli 32 dni, ale tak naprawdę nie liczą się statystyki - to każdy dzień bez wymiotów jest osobnym zwycięstwem i z każdego bardzo się cieszę. Tak jak dziś. 

*górną granicą jest 21 tylko dlatego, że dotychczas nigdy więcej nie ważyłam. Ale dyskretnie przypominam, że zdrowym BMI jest również 25