piątek, 5 października 2012

16. It's a kind of magic

Drugi rok rozpoczęty. Nowe zeszyty, nowe przedmioty, nowi ludzie. Tyle stresujących sytuacji, nie jestem dobra w poznawaniu nowych osób, tym bardziej w zaprzyjaźnianiu się. Byłam taka podekscytowana jeszcze tydzień temu, a w niedzielę ze stresu ledwo mogłam zasnąć. Jak mały dzieciak idący po raz pierwszy do szkoły.

Patrzę na swój plan zajęć i jestem podekscytowana. Od poniedziałku do piątku, od rana do wieczora, cały czas coś. Wzięłam 3 dodatkowe przedmioty i jeszcze 2 razy w tygodniu lektorat. Dużo. Po 3 miesiącach wakacji trudno się przestawić na tryb: praca, wracam do domu zmęczona i ledwo doczołguję się do łóżka. Ale nadal się cieszę. Mam swoje codzienne rytuały, wieczorem i rano, wszystko by jak najlepiej zacząć i zakończyć dzień. Perfekcyjne przygotowanie. Zaskakuję sama siebie, zgłaszam się do odpowiedzi i do wygłoszenia referatu. Czy ja właśnie dobrowolnie zgodziłam się przemawiać przez 15 minut przed grupą 30 nieznanych mi osób? Tak. Właśnie tak. I zamierzam pokazać, na co mnie stać - a w tym roku stać mnie na wiele.

Biegając z budynku do budynku, z torbą ciężką od książek, zeszytów, ustaw i kodeksów, słyszę znajomy dźwięk. Burczenie w brzuchu. Moim brzuchu. Jem. Najzwyczajniej w świecie, bo jestem głodna, bo chcę jeść, bo muszę mieć energię. I biegnę dalej.

1 komentarz: